Melbourne
Melbourne. Właśnie tutaj skierowaliśmy koła naszego campera. Po przyjeździe i pozostawieniu campera w punkcie docelowym, przesiedliśmy się na komunikację zbiorową. „Nieświadomie” wsiedliśmy do pociągu bez biletów, co pozwoliło nam na bezpłatną podróż do centrum miasta. Ciekawą propozycją oferowana przez miasto jest bezpłatny, zabytkowy tramwaj zataczający okrąg wokół centrum. Pierwsze co daje się zobaczyć w mieście, to przede wszystkim czytelniejsze rozplanowanie „starówki” w porównaniu do Sydney oraz większy spokój na ulicach. Wydaje nam się, że Melbourne jest lepszym miastem do życia, co potwierdza również magazyn The Economist, który stworzył coroczny ranking "Najlepsze miasto do życia na Świecie", i w którym to dwukrotnie pozycję lidera przejęło Melbourne.
W Melbourne dużo bardziej daje się widzieć również wiktoriański wpływ na zabudowę, która świetnie współgra z nowoczesna architekturą drapaczy chmur i designerskich budynków. Po zwiedzeniu miasta udaliśmy się na spoczynek na… plac zabaw.
Nowy dzień, nowe pomysły, nowe siły! Ruszamy spenetrować miasto! Najpierw wkradamy się do pewnego hotelu, z którego to jest przepiękna panorama na Melbourn. Później Subway, kawa za dolara i napotykamy na zabytek wpisany na listę Unesco?!?!?!?! Tak, my też się zdziwiliśmy, co może być wpisane na tę listę w mieście która ma niewiele ponad 100 lat. Zabytkiem okazał się Royal Exhibition Building wraz z ogrodami Carlton. Pisząc ten post, zastanawiam się co mogę więcej dodać na ten temat. Napiszę krótko – nie urzeka. Po wyczerpującym dniu dokonaliśmy zakupu dwóch win i udaliśmy się do ogrodu botanicznego, gdzie wśród towarzystwa kaczek i innych bliżej nieokreślonych upierzonych stworzeń delektowaliśmy się nimi. Wracając przez park natrafiliśmy również na kino pod chmurką, gdzie udało nam się obejrzeć legendarny "Grease" z Johnem Travoltą. Po seansie wróciliśmy do naszej rezydencji na plac zabaw. Kolejny dzień i czas na powrót! Tym razem autostopem! Istnieje przekonanie, że w Australii nie da się złapać autostopa. Żeby zwiększyć nasze szanse podzieliliśmy się na dwie pary kobieta-mężczyzna, z wiadomych względów: ) Przez pierwsze 2 h złapaliśmy tylko tramwaj, który wywiózł nas do granic miasta. Pierwszy kierowca, który się zatrzymał zapytał nas, krótko i treściwie: za ile? Do tej pory nie wiem czy chodziło mu o niemoralna propozycję czy o kwotę za która nas podwiezie – tak czy siak, trochę się podbudowaliśmy. Po chwili szczęście nam zaczęło sprzyjać, złapaliśmy 2 kierowców, którzy wywieźli nas około 30 km za miasto. Na stacji benzynowej podeszliśmy do kierowcy legendarnego, hipisowskiego WV T2! Marzenia się spełniają! Jedziemy w kierunku Canberry z niesamowitymi ludźmi, w niesamowitym samochodzie! Niestety, trzy godziny przed Canberrą wysiadamy pod McDonaldem, bo nasze drogi się rozbiegają i śpimy… na placu zabaw. Z tradycją się nie dyskutuje. Kolejna część w linku Canberra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz